Connect with us

Poradnik

Czy Kolanie mają niedobór witaminy D?

Opublikowano

dnia

Deficyt witaminy D może się zemścić u… dentysty

Niedobory witaminy D mogą prowadzić do wydłużenia leczenia, a nawet do wystąpienia różnorodnych komplikacji, np. powikłań po wszczepieniu implantu lub gorszego gojenia się rany po usunięciu zęba – mówi prof. Marzena Dominiak, prezydent Polskiego Towarzystwa Stomatologicznego.

Czy dieta może mieć znaczny wpływ na zdrowie jamy ustnej?

Oczywiście. Zajmuję się badaniem roli witaminy D w tym kontekście i okazuje się, że dieta, która jest uboga w tę witaminę, albo która uniemożliwia jej prawidłowe wchłanianie lub zaburza prawidłowe działanie innych czynników potrzebnych, aby doszło do syntezy witaminy D w naszym organizmie, ma wiele konsekwencji dla zdrowia jamy ustnej.

Dzięki witaminie D zachodzą bowiem skomplikowane procesy, niekoniecznie wprost z nią kojarzone. Np. doprowadza do tego, że wapń dociera do kości, albo że m.in. dzięki niej nie dochodzi do rozwoju stanu przedcukrzycowego.

Biologiczna aktywność witaminy D wpływa więc na wiele sytuacji, które są niezbędne do prawidłowego funkcjonowania, a pośrednio wpływa na stan zdrowia jamy ustnej. Robiliśmy nawet badania na ten temat w ramach pracy doktorskiej. M.in określaliśmy poziom witaminy D u osób, które zgłaszały się do leczenia stomatologicznego z powodów ortodontycznych, czyli takich, kiedy dochodzi do nieprawidłowości budowy szczęki, żuchwy, wad zgryzu, wad zębowych. Badaliśmy u nich poziom witaminy D i innych mikroskładników, które są nam niezbędne, zbieraliśmy informacje, czy ktoś przyjmował witaminę D, czy stosował jakąś dietę, która wpływa na poziom witaminy D w organizmie, dopytywaliśmy o nasłonecznienie.

Okazało się, że żadna z tych cech nie wpłynęła znacząco na poziom witaminy D, w tym – spożywanie lub niespożywania mięsa, czy okazjonalne przebywanie na słońcu, na przykład na wakacjach. Dzięki tym „zabiegom” jej poziom może wzrosnąć najwyżej kilka jednostek, a to za mało, abyśmy mogli mówić o znaczącym ich wpływie.

Amerykańskie Towarzystwo Endokrynologiczne uznało poziom między 40 a 60 ng/ml jako niezbędny, aby tkanki miękkie mogły prawidłowo funkcjonować, nieco wyższy jest dla kości. Ale nie chodzi tylko o utrzymanie takiego poziomu witaminy D w krwi żylnej. Bo okazuje się, że gdy zbadamy jej poziom w krwi włośniczkowej, to jest on zdecydowanie niższy, a liczy się poziom wchłoniętej i przetworzonej witaminy D, która doszła do komórek i powoduje ich prawidłowe funkcjonowanie.

Co się dzieje w jamie ustnej, jeżeli poziom witaminy D jest niewłaściwy?

U dzieci pierwszym objawem jest krzywica, natomiast u osób młodocianych i dorosłych możemy mieć bardzo dużo różnych zmian począwszy od chorób przyzębia, częstszej próchnicy zębów po wady zgryzu jako wynik przyspieszonego procesu zarastania szwów kostnych, co skutkuje m.in. dość częstymi w naszej populacji zwężeniami szczęki czy tyłozgryzami i zgryzami krzyżowymi.

Z badań wynika, że poziom witaminy D może mieć wpływ na przebieg leczenia stomatologicznego. Proszę opowiedzieć na czym polega ten związek?

To prawda. Wszelkie niedobory mogą prowadzić do wydłużenia leczenia, a nawet występowania różnorodnych komplikacji. Prawidłowe stężenie witaminy D w organizmie zmniejsza ryzyko powikłań po leczeniu implantologicznym, a także zwiększa szanse na powodzenie wszczepu implantu – w dużej mierze zależy ono bowiem od stanu tkanki kostnej, na którą bezpośredni wpływ ma właśnie witamina D.

Niedobory oznaczają problemy z gojeniem się tkanek wokół implantów. Kłopoty z gojeniem się to jeden z podstawowych problemów współczesnej implantologii, prowadzi bowiem do wysokiego odsetka utraty implantów. Dzieje się tak, ponieważ proces gojenia jest bardzo osłabiony.

Gorzej goją się też zębodoły po ekstrakcji zęba – gdy brakuje witaminy D zdecydowanie częściej pojawia się tak zwany suchy zębodół, który jest bardzo dotkliwym dla pacjenta skutkiem ubocznym usunięcia zęba.

Wielu pacjentów ma także problem z patologicznym ścieraniem zębów w wyniku zbyt silnego ich zaciskania. Gdy struktura zębów jest pozbawiona odpowiedniej ilości witaminy D, ścierają się znacznie szybciej.

Powikłania dotyczą też chorych w czasie terapii onkologicznej, zwłaszcza u pacjentek z osteoporozą lub osteopenią. Przy niedoborze witaminy D pojawiają się różnego rodzaju komplikacje kostne w obrębie jamy ustnej, np. dotyczące kości szczęki. Terapia jest żmudna, trudna i często musi być wspomagana leczeniem ogólnym.

Brak witaminy D to także większa tendencja do próchnicy zębów. Jeżeli proces próchnicowy, nawet niewielki, pojawi się w obrębie szkliwa, to przy niskiej gęstości zębiny o wiele szybciej dochodzi do zmian i rozwoju próchnicy.

Narzekają na to często młode mamy…

To prawda, często słyszę od kobiet: po ciąży mam problemy z zębami. Tak naprawdę nie chodzi o samą ciążę, lecz o to, że wszystkie mikro- i makroelementy, które w ciąży dostarczamy, aby dziecko prawidłowo się rozwijało, powinniśmy zalecać także z myślą o matce. Bo ich niedobór potęguje inne szkodliwe procesy i wystarczy np. nieprawidłowa dieta, aby w jamie ustnej matki doszło do rozwoju próchnicy.

Dużym problemem jest także recesja dziąseł, czyli odsłonięcie szyjki zęba. Czy na to też ma wpływ niedobór witaminy D?

Tu nie możemy postawić znaku równości: brak witaminy D równa się recesja dziąseł, bo to cały proces związany także z brakiem parathormonu (PTH – hormon produkowany przez przytarczyce, który wraz z kalcytoniną oraz witaminą D3 odpowiada za gospodarkę wapniowo-fosforanową w organizmie – przyp. red.) i związanej z tym resorpcji kości. To efekt całego ciągu zdarzeń: wtórna nadczynność przytarczyc ma związek z nieprawidłową dietą, która wpływa na obniżenie poziomu witaminy D i wzrost poziomu parathormonu, co z kolei może wpływać na resorpcję wapnia z kości, która przy sprzyjających warunkach (na przykład w leczeniu ortodontycznym, zbyt silnych naciskach przy szczotkowaniu) zaowocuje obnażeniem szyjek zęba i związaną z tym destrukcją kości wyrostka zębodołowego, z wytwarzaniem ubytków kostnych o charakterze kraterów i w końcu wypadaniem zębów. To nie dzieje się od razu, lecz przez lata, ale w efekcie dochodzi do utraty zębów, a przyczyną często nie jest paradontoza, jak się zwykło uważać.

Wszystkiemu winne są niedobory witaminy D?

Nie bezpośrednio. Jest wiele chorób ogólnych, które mają wpływ na stan zdrowia naszej jamy ustnej, w tym niedoborów immunologicznych, uwarunkowany genetycznie brak enzymów utleniających. Ale tak, brak dostarczania w diecie przeciwutleniaczy, a oczyszczają one nasz organizm z wolnych rodników, może przyczynić się do rozwoju chociażby choroby przyzębia. W tym przypadku nieprawidłowa dieta może także powodować uszkodzenia mitochondriów, co powoduje różnego rodzaju zaburzenia, między innymi przyspieszenie rozwoju chorób autoimmunologicznych, które manifestują się w jamie ustnej.

Jednak nie da się zagwarantować, że jeśli zaczniesz jeść więcej antyoksydantów (np. owoców goi), to wystarczy, by nie mieć problemów, ale na pewno ich dostarczanie pomoże od środka wpływać na stan zdrowia jamy ustnej. Mówi się nawet, że jama ustna jest zwierciadłem zdrowia całego zdrowia. Zaglądając do jamy ustnej my już wiemy: jak tu jest dobrze, to i w środku, w naszym ciele jest dobrze. I odwrotnie.

Czy, jeśli czekają nas jakieś zabiegi stomatologiczne, warto wcześniej zadbać o właściwy poziom witaminy D?

Jak najbardziej. W moim gabinecie oznaczanie poziomu witaminy D to rutynowe badanie. Można zrobić je z krwi żylnej, choć lepsze efekty daje badanie z krwi włośniczkowej. W niektórych gabinetach dostępne są używane do tego malutkie aparaciki, którymi wykonuje się immunochromatografię – to podobny jak przy COVID-19 test genetyczny – w 15 minut otrzymujemy wynik. Warto badać nie tylko, czy poziom witaminy D jest dobry czy niedobry, ale mierzyć jej wartość. Trzeba brać tylko poprawkę na to, że badanie wykonywane z krwi włośniczkowej daje nieco niższy poziom niż to z krwi żylnej.

Znając wartości, możemy skorygować stosowaną przez pacjenta suplementację, bo często pacjentom wydaje się, że jak regularnie zażywają np. 1000 mg witaminy D, to jest to wystarczające. Tymczasem może się okazać, że ta osoba ma tak duże deficyty, że to za mało. Ale może być też tak, że ktoś bierze dużo więcej i nadal ma niedobory, bo jego organizm nie przetwarza witaminy D, więc ile by jej nie brał, jej poziom nie urośnie. Dlatego warto to robić pod kontrolą lekarza – czasami potrzebne jest bardziej skomplikowane leczenie niż prosta suplementacja.

Tak czy inaczej obecnie już w wielu gabinetach wykonuje się takie badania „od ręki”.

Można samemu zbadać sobie poziom witaminy D, aby zorientować się, czy mamy niedobór?

Jak najbardziej. Na podstawie wyniku badania lekarz będzie w stanie określić, czy to wystarczy, czy zanim rozpoczniemy leczenie stomatologiczne, lepiej byłoby uzupełnić jej poziom.

Źródło informacji: Serwis Zdrowie

Poradnik

Jak poznać, że sport zamiast pomagać, szkodzi

Opublikowano

dnia

Dodane przez

W miejsce popularnego „sport to zdrowie” ortopedzi na podstawie swoich doświadczeń w gabinetach ukuli inne powiedzenie, które sprawdza im się w gabinetach: „przez sport do kalectwa”. Rozwojowi rozmaitych urazów służą szkodliwe mity, jak choćby ten, że podczas ćwiczeń powinno boleć. Dowiedz się więcej.

Sport uprawiany wyczynowo bardzo często polega na eksploatowaniu organizmu do granic jego możliwości, a często wręcz poza jego możliwości. I nawet jeśli w trakcie sportowych aktywności uda się uniknąć poważniejszej kontuzji, to często w późniejszym okresie, już po zakończeniu kariery sportowcowi zdarzają sytuacje, które prowadzą do mniejszego bądź większego upośledzenia funkcji ruchu.

Wiele lat temu w JAMA opisane zostały przez naukowców pod kierunkiem UM Kujala rezultaty aż 21-letniej obserwacji ponad 2 tysięcy sportowców fińskich reprezentacji oraz grupy kontrolnej spoza wyczynowego sportu. Zbadane zostały m.in. wskaźniki opieki szpitalnej po zakończeniu kariery zawodowej. Okazało się, że ryzyko hospitalizacji z powodu zaburzeń układu mięśniowo-szkieletowego było wyższe niż w grupie kontrolnej dobranej wiekowo. Najprawdopodobniej można to w pewnym stopniu wytłumaczyć zwiększonym ryzykiem choroby zwyrodnieniowej stawów wśród byłych elitarnych sportowców, co wykazano w badaniach szwedzkich piłkarzy.

Inne powszechnie występujące urazy, takie jak zmiany przeciążeniowe zapalne ścięgien czy urazy mięśni mogą negatywnie wpłynąć, a w krańcowych przypadkach zakończyć karierę, chociaż z reguły nie prowadzą do niepełnosprawności po zakończeniu kariery zawodowej.

„Sport wyczynowy najczęściej rozpoczynamy uprawiać bardzo wcześnie, mając 4-6 lat i trenujemy co najmniej do trzydziestki. Jeśli robimy na wysokim poziomie, to nawet jeżeli organizm jest zaadaptowany do wysiłku, codziennie doprowadzamy go do granicy możliwości” – tłumaczy ortopeda dr Jarosław Feluś.

Ale nie trzeba uprawiać sportu wyczynowo, by nadmiernie eksploatować organizm. Badania skandynawskie przeprowadzone w latach 90-tych na obszarze zamieszkałym przez ponad 41 000 osób dowodzą, że urazy sportowe stanowiły 10 do 19 proc. wszystkich ostrych urazów obserwowanych na izbie przyjęć.

Jak poznać, że sport przestaje być dla nas zdrowy?

„Aktywność sportowa nie powinna boleć. A gdy jesteśmy >>nierozćwiczeni<< tak się dzieje. W niezaadaptowanym do wysiłku organizmie przeciążone mięśnie pracują na metabolizmie beztlenowym, który dużo bardziej obniża pH organizmu, czyli zakwasza go – skutki tego odczuwamy najczęściej następnego dnia, fundując sobie znane wszystkim zakwasy” – tłumaczy specjalista.

Zakwasy zaś nie są dobre. Boleć mogą nie tylko mięśnie – jeśli nadmiernie je obciążamy bolą także przyczepy mięśniowe, torebki stawowe, stawy, które także należy wdrażać stopniowo do wysiłku – w przeciwnym razie nie będą odpowiednio elastyczne, nawodnione i ukrwione.

Nie tylko zakwasy

Jeśli jesteśmy wytrenowani, aktywność fizyczna nie powinna boleć. Jeśli tak się dzieje, to znaczy, że mogło dojść do przeciążenia. I wcale nie chodzi o pojedyncze zdarzenie na jednym treningu, a coś o wiele bardziej podstępnego.

„To niekoniecznie zdarzenie, które jesteśmy w stanie zdefiniować, może być to uraz, który wynika z powtarzających się mikrourazów sumarycznie przekraczających możliwości adaptacyjne organizmu. Bo na przykład ćwiczeń było za dużo, tworzy się stan zapalny, zaczyna nas boleć przyczep mięśnia, który naraziliśmy na nadmierny wysiłek i dochodzi do mikrouszkodzeń, które podczas kolejnych treningów się pogłębiają. Ból w trakcie treningu lub po nim zawsze powinien być dla nas sygnałem ostrzegawczym” – mówi ortopeda.

Najgorsze jest to, że można… nie zauważyć tego, iż doszło do kontuzji. Przeciążenie lub uraz, którego nie zarejestrowaliśmy, może spowodować, że organizm zmieni wzorzec ruchu i w efekcie zaczniemy na przykład intuicyjnie obciążać bardziej jedno kolano. W konsekwencji po jakimś czasie, narażone na większy wysiłek, zacznie boleć. By to naprawić, najczęściej trzeba popracować z rehabilitantem. Może się też okazać, że podczas uprawiania sportu zniszczyliśmy sobie chrząstkę stawową i należałoby na jakiś czas przestać uprawiać sport obciążający kolana (np. piłkę nożną czy narciarstwo), by dać im szansę na regenerację. Przy czym specjalista zastrzega, że takie struktury jak chrząstka stawowa regenerują się w bardzo ograniczonym zakresie.

Ból to sygnał, że po pierwsze na jakiś czas warto zrobić przerwę, żeby pozwolić zregenerować się tkankom.

W poważniejszych przypadkach (np. utrzymującego się bólu, opuchlizn) lepiej udać się po diagnozę do specjalisty. Leczeniem urazów narządu ruchu zajmuje się ortopeda, ale o pomoc można poprosić też fizjoterapeutę. Być może konieczne będą kolejne badania (USG, RTG, TK lub MR), ale o tym, które badanie warto wykonać, najlepiej aby zdecydował specjalista.

„Laik nie podejmie trafnej decyzji, kiedy wystarczy USG, a kiedy konieczne jest zrobienie tomografii czy rezonansu magnetycznego. USG często jest badaniem pierwszego rzutu – bardzo potrzebnym i wartościowym dla człowieka, który potrafi je wykonywać. Trochę jak stetoskop dla internisty. Ale na tej podstawie nie da się zdiagnozować wszystkiego. Fakt, że jest to badanie łatwo dostępne (aparat do USG stoi niemal w każdym gabinecie) i stosunkowo tanie sprawia, że to badanie bywa też nadużywane” – uważa dr Feluś.

Może się też okazać, że nasza anatomia nie predysponuje nas do uprawiania danej dyscypliny sportowej. Wybierając rodzaj sportu można też uwzględnić jej „urazowy potencjał”, ale często trudno to określić. Dyscypliny, w których urazy zdarzają się rzadziej, to na przykład jazda na rowerze, pływanie czy marszobiegi, a są takie, w których zdarza się to znacznie częściej – np. w grach zespołowych. Jak wynika ze wspomnianych wcześniej badań skandynawskich, większość urazów wystąpiła w piłce nożnej (38,9 proc.), następnie w koszykówce/siatkówce/piłce ręcznej (10,9 proc.) i hokeju (9,2 proc.).

Ale są też takie, gdzie jeden błąd może trwale zakończyć karierę sportową, a nawet… życie, jak na przykład wspinaczka wysokogórska.

Każdy sport ma swoją specyfikę i czym innym musi się martwić amator, który po pracy idzie pograć z kolegami w siatkówkę czy koszykówkę, o czym innym musi myśleć kolarz, który bierze udział w amatorskich wyścigach, a jeszcze o czym innym piłkarz, który grywa regularnie w piłkę nożną.

Jak uprawiać sport bezpiecznie?

Podstawą jest rozgrzewka. Wiele osób ją ignoruje nie doceniając jej znaczenia.

„Nie rozgrzany organizm jest słabiej ukrwiony, a nie ukrwiony jest dużo mniej elastyczny, a tym samym podatny na urazy. Warto więc zrobić chociaż 5-10 minut rozgrzewki, aby ciało zaadaptowało się do wysiłku, który za chwilę planujemy. Choć to truizm, naprawdę pozwala znacząco zmniejszyć ryzyko kontuzji” – mówi dr Feluś.

Pamiętajmy, że dla osób, które na co dzień siedzą za biurkiem i nagle podejmą decyzję, że zaczną się ruszać intensywny sport może okazać się niebezpieczny.

„Dobrze jest słuchać swojego organizmu. Jeżeli podczas uprawiania sportu czy tuż po jego zakończeniu pojawiają się pewne symptomy: ból, usztywnienia, ograniczenia w ruchu, nie warto odgrywać bohatera. Lepiej skorzystać z diagnostycznej pomocy specjalisty, żeby dowiedzieć się czy to problem, który będzie się pogłębiał, czy chwila przerwy wystarczy, by bezpiecznie powrócić do ćwiczeń” – sugeruje ortopeda.

Warto też wiedzieć, że zaniedbane czy zlekceważone urazy lubią odzywać się w przyszłości. Np. uraz więzadła krzyżowego przedniego (ACL – znajduje się w kolanie) znacząco zwiększa ryzyko długotrwałych następstw, takich jak wtórne uszkodzenia łąkotek, chrząstki stawowej, z wczesnym rozwojem choroby zwyrodnieniowej stawów.

Suplementy dla sportowców: czy to ma sens?

Miewa, ale specjalista zastrzega, że nie da się jednoznacznie powiedzieć, w jakich sytuacjach.

„Bo np. przyjmowanie asparginu, który ma spowodować, że zmniejszy się tendencja do patologicznego skurczu – owszem, ma sens. Ale już np. glukozamina mająca wzmacniać chrząstkę stawową opiera się głównie na obietnicy wiecznej młodości. Za jej sprawą chrząstka stawowa nie regeneruje się i jej przyjmowanie ma umiarkowany, a w wielu przypadkach wręcz zerowy efekt, co udowodniono klinicznie” – mówi ortopeda.

Inaczej ma się sprawa z zawodowymi sportowcami, którzy przy wsparciu suplementów, mogą poprawić wyniki o sekundę czy kilka centymetrów – w zależności od dyscypliny. Czy to jednak potrzebne amatorowi?

„Oczywiście rozsądne przyjmowanie suplementów nie szkodzi, można więc je zażywać, ale nie spodziewałbym się cudów, jeśli chodzi o poprawę wydolności. A już na pewno nie spodziewałbym się, że to zabezpieczy nas przed kontuzją, bo to jest raczej kwestia przygotowania organizmu do wysiłku fizycznego oraz nieprzesadzania z intensywnością, która przekracza możliwości naszego organizmu i naraża przyczepy mięśniowe i tkanki na nadmierną eksploatację” – podsumowuje specjalista.

Może więc chociaż dieta?

Inaczej ma się sprawa diety, której znaczenie w osiąganiu wyników sportowych docenia się w coraz większym stopniu. Choć dostępnych jest wiele strategii żywieniowych, zalecenia dietetyczne powinny być indywidualne dla każdego sportowca i jego dyscypliny i najlepiej, aby były opracowane przez wykwalifikowanego dietetyka.

Są jednak pewne ogólne zasady:

węglowodany powinny stanowić od 45 do 65 proc. diety sportowca, aby zaspokoić jego zapotrzebowanie na energię;

10 do 30 proc. stanowić powinny białka – są potrzebne do budowy mięśni i siły;

tłuszcz powinien stanowić 25-35 proc. – dzięki niemu możliwa jest m.in. izolacja oraz produkcja energii.

Spośród mikroelementów, wapń, witamina D i żelazo są niezbędne dla zdrowia kości. Wapń i żelazo zdrowy człowiek w wystarczającej ilości dostarczy sobie z odpowiednio skomponowanych posiłków. Witaminę D w razie jej niedoboru należy suplementować.

Sportowcy powinni też dążyć do utrzymania odpowiedniego poziomu nawodnienia oraz minimalizować utratę płynów podczas wysiłku fizycznego do nie więcej niż 2 proc. masy ciała.

„Jest wiele produktów spożywczych, które poprawiają wydolność, dlatego nawet amatorzy, szczególnie ci, którzy uprawiają sport z taką intensywnością, że to staje się stylem życia, powinni skorzystać z pomocy dietetyka i tą drogą dodatkowo wzmacniać swój organizm” – uważa dr Feluś.

Źródło informacji: Serwis Zdrowie 
 

Kontynuuj czytanie

Poradnik

ChatGPT nowa sztuczna inteligencja. Tego możesz nie wiedzieć

Opublikowano

dnia

Dodane przez

Aplikacja ChatGPT może z powodzeniem inspirować naukowców przy pisaniu artykułów. Jest też wsparciem w kwestiach koncepcyjnych i językowych – powiedział PAP Marcin Wilkowski z Centrum Kompetencji Cyfrowych UW.

Aplikację ChatGPT opracowała amerykańska firma OpenAI. Służy m.in. do tworzenia odpowiedzi na pytanie lub polecenia wprowadzane przez użytkownika. Potrafi też wykonać bardziej złożone zadania, na przykład napisać opowiadanie. Pierwszą wersję narzędzia udostępniono publicznie w listopadzie ub.r. Światowe media zwróciły uwagę na to, że ChatGPT ma duże możliwości i stał się popularny wśród użytkowników internetu. W ciągu pierwszych dni skorzystało z niego kilka milionów osób.

“ChatGPT można z powodzeniem używać jako wsparcie przy pisaniu tekstów literackich lub naukowych. Może stworzyć zarys, szkic tekstu i wskazać listę wątków, które należy poruszyć” – powiedział PAP Marcin Wilkowski z Centrum Kompetencji Cyfrowych Uniwersytetu Warszawskiego.

Zwrócił uwagę na to, że w porównaniu z innymi chatbotami, czyli programami prowadzącymi konwersację z użytkownikiem, na przykład w witrynach sklepów internetowych, ChatGPT tworzy wypowiedzi o bardzo dużym zakresie tematycznym. Przywołuje przy tym wiele szczegółów wzbogacających tekst.

Wilkowski podkreślił, że najnowszą wersję aplikacji wytrenowano na tekstach tworzonych przez człowieka – książkach, Wikipedii, zasobach internetowych i na konwersacjach między prawdziwymi osobami.

“ChatGPT działa pozornie w sposób kreatywny, na pewno jest bardzo elastyczny. Można mu na przykład zlecić tłumaczenie, napisanie tekstu w określonym stylu, wiersza lub piosenki, ale też kodu w wybranym języku programowania” – zwrócił uwagę Wilkowski.

Narzędzie mogą też z powodzeniem stosować naukowcy.

“Czat może nie tylko inspirować autorów tekstów naukowych, ale nawet stworzyć abstrakt takiego artykułu” – wskazał Wilkowski.

Przytoczył wyniki eksperymentu wykonanego przez naukowców z Northwestern University w Chicago (USA), którego wyniki opublikowano w repozytorium bioRxiv. Na potrzeby badania ChatGPT wygenerował abstrakty publikacji naukowych. Okazało się, że w co trzecim przypadku osoby ankietowane nie potrafiły odróżnić tekstu przygotowanego przez narzędzie od napisanego przez człowieka. Publikowane są też już eksperymentalne artykuły naukowe, w których wprost informuje się o wykorzystaniu tej aplikacji w konstrukcji i korekcie tekstu.

Wilkowski zwrócił uwagę, że ChatGPT jest dostępny za darmo. Aby z niego skorzystać, wystarczy się zalogować i zacząć zadawać pytania i komendy. Do tworzenia tekstów nie jest potrzebne korzystanie z języków programowania, co jest konieczne w przypadku wielu modeli języka naturalnego.

“Część badaczy już z nim eksperymentuje i zapewne na stałe umieści w swoim zestawie narzędzi, wśród których są m.in. translatory, wyszukiwarki tekstów naukowych czy programy zarządzające przypisami” – wskazał ekspert.

Wilkowski zaznaczył, że program ChatGPT nie jest wszystkowiedzący. Na przykład ma ograniczone informacje o zjawiskach i wydarzeniach po 2021 r. Może też tworzyć logiczne i gramatyczne odpowiedzi, które jednak okazują się błędne w szczegółach takich, jak daty, nazwiska czy tytuły książek.

“Mimo wielu barier może pomóc on w wypracowywaniu koncepcji artykułu naukowego, jego struktury czy abstraktu, a nawet w korekcie i redakcji artykułu w języku obcym” – wskazał Wilkowski

Ekspert powiedział, że współczesny system naukowy nakłada na badaczy konieczność nieustannego publikowania, bo na tej podstawie ocenia się ich pracę i zapewnia finansowania badań. ChatGPT może im w tym zadaniu pomóc, ale nie zawsze w sposób etyczny.

“Część naukowców publikuje w tzw. drapieżnych wydawnictwach, które tylko z nazwy są naukowe. Publikowane w nich prace nie podlegają recenzjom. Dlatego wykorzystanie ChatuGPT do szybkiego przygotowywania tekstów, nawet od podstaw, może mieć ostatecznie negatywne konsekwencje dla nauki” – zauważył ekspert.

Jednocześnie podkreślił, że niektóre organizacje naukowe czy redakcje czasopism informują już o niedopuszczaniu artykułów pisanych z wykorzystaniem ChatGPT. Zdaniem innych ekspertów ChatGPT będzie niebawem najczęściej cytowanym autorem wszechczasów.

Źródło informacji: Nauka w Polsce

Kontynuuj czytanie

Polecane